Na
premierę każdej powieści pana Musso czekam z wypiekami na twarzy. Mimo że
zwykle premiery te mają miejsce w sierpniu, gdy mamy środek lata, ja czuję się
wówczas jak mała dziewczynka, która ma za chwilę rozpakować najfajniejszy na
świecie prezent gwiazdkowy. W tym roku nie było inaczej :) Mowa oczywiście o
„Tej chwili”!
Historia
zaczyna się w roku 1991, kiedy to główny bohater – Arthur Costello – dostaje od
swojego ojca w spadku pewną tajemniczą latarnię wraz z towarzyszącym jej
domkiem. Majątek ten przechodził w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Zanim
jednak Arthur posiądzie spadek na własność musi przyrzec dwie rzeczy,
mianowicie - że po pierwsze nigdy nie sprzeda nikomu latarni, a po drugie – że
pod żadnym pozorem nie sprawdzi, co kryje się za pewnymi piwnicznymi drzwiami …
… i tu
zaczynają się schody, bo jak najprawdopodobniej się domyślacie, ciekawość
zwycięży. Jakie jednak będą tego konsekwencje? Jaką rolę gra w tym wszystkim
młodziutka Lisa, którą Arthur spotyka na swojej drodze? O tym musicie się
przekonać sami :)
Guillaume
Musso bez wątpienia opanował do perfekcji technikę tworzenia wzbudzających
sympatię bohaterów. Zawsze kibicuję im od początku aż do samego końca. Gdy nie
popieram ich wyborów, próbuję chociażby zrozumieć ich motywy. To dowód na to,
jak bardzo historie opowiadane przez tego autora angażują czytelnika. „Ta chwila” nie jest w tej kwestii wyjątkiem.
W powieści nie brak również garstki humoru - bo jak nie uśmiechnąć się na
porównanie kogoś do „Gandalfa na psychotropach”? :)
Niemniej
jednak bywają też momenty rozdzierające serce. Takim był dla mnie rozdział, w
którym Musso opisuje atak na World Trade Center i zabiera nas w samo centrum
wydarzeń. Tak się złożyło, że ten właśnie fragment książki przeczytałam akurat
w wigilię rocznicy zamachu, czyli dziesiątego września. W tamtym momencie nie
mogłam nie pomyśleć o ofiarach i – jak podała telewizja CNN - ponad tysiącu
ludzi, którzy do dnia dzisiejszego się nie odnaleźli. Trudno mi wyrazić, jak
ciężko zrobiło mi się wtedy na sercu.
„Ta
chwila” to stary, dobry Musso jakiego znamy od lat. Bez udziwnień, bez
eksperymentów, za to z typowym dla każdej opowiadanej przez niego historii eklektyzmem.
Znajdzie się tu dosłownie wszystko – zagadka do rozwiązania, niezdrowa wręcz
dawka napięcia, wątek miłosny gdzieś w tle, a nawet elementy fantastyczne, do których tak bardzo przywykliśmy. Nie
ulega wątpliwości, że twórczość tego sympatycznego i utalentowanego Francuza
zaskarbiła sobie szczególne miejsce w moim sercu, a właśnie zrecenzowana przeze
mnie powieść należy do najlepszych, które kiedykolwiek napisał. Bezapelacyjna dziesiątka.
Guillaume Musso, Ta chwila (L’instant présent)
Stron: 315
Wydana nakładem wydawnictwa: Albatros
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz