niedziela, 6 listopada 2016

Erik Axl Sund - Trylogia "Oblicza Victorii Bergman"


              Erik Axl Sund to duet pisarski składający się z dwóch Szwedów: Jerkera Erikssona – producenta muzycznego – i Håkana Axlandra Sunquista – muzyka i dźwiękowca. Trylogia „Oblicza Victorii Bergman”, na którą składają się „Obłęd”, „Trauma” i „Katharsis”, to ich debiut literacki. 

         Cała historia rozpoczyna się od makabrycznego odkrycia sztokholmskiej policji – dziecięcych zwłok, a konkretniej – okrutnie zbezczeszczonych zwłok młodych chłopców, którym między innymi wydłubano oczy i obcięto genitalia. W trakcie dochodzenia, które prowadzi świeżo upieczona komisarz Jeanette Kihlberg wychodzi na jaw, że chłopcy byli imigrantami. Jeden z nich pochodził z Afryki, drugi – z Białorusi. Nikt jednak nie podejrzewa, że to zaledwie początek serii straszliwych wydarzeń, a śledztwo ujawni najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy …

                Mimo że tempo akcji jest w pierwszej części cyklu wyjątkowo nierówne, duetowi pisarskiemu udaje się zatrzymać uwagę czytelnika na różne sposoby – a to wyjątkowo krótkimi rozdziałami i ustawicznym skakaniem z jednego miejsca na drugie, a to „bombami” spuszczanymi prawie na sam koniec każdego tomu, po których po prostu nie można sobie odmówić sięgnięcia po kolejną część trylogii ... i tak do samego końca, choć w dwóch ostatnich tomach tempo akcji jest zdecydowanie równiejsze. Sama przyznaję, że podczas lektury „Obłędu” miałam wrażenie, że śledztwo prowadzi zupełnie donikąd. Dopiero końcówka przekonała mnie, by sięgnąć po „Traumę” – ta z kolei jest moją ulubioną częścią trylogii. Akcja postępowała w niej równym tempem, a końcówka wgniotła mnie w fotel jeszcze głębiej, niż miało to miejsce w przypadku „Obłędu”. W drugiej części poznajemy również sekrety, które skrywa psychika tytułowej Victorii, dowiadujemy się więcej o jej życiu. „Katharsis przynosi nam natomiast zakończenie całej historii – pogmatwane, szokujące, całkowicie inne od tego oczekiwanego, lecz wciąż w pełni satysfakcjonujące.


                Najsłabszym punktem trylogii wydaje mi się postać Jeanette Kihlberg. Kreacja Malin Fors ze słynnej serii autorstwa Monsa Kallentofta jest dużo bardziej złożona, a co za tym idzie – również zdecydowanie bardziej interesująca, choć trzeba przyznać, że Kallentoftowi jest łatwiej ze względu na obszerność jego cyklu. Osiem tomów (wydanych do tej pory) to nie to samo co trzy :) Jeanette, która tak jak Malin posiada ogrom własnych życiowych problemów, wydała mi się mimo moich najszczerszych chęci po prostu „płaska”, nijaka, zarówno jako policjantka, jak i matka i żona. Nie oznacza to jednak, że nie dowiadujemy się ciekawych rzeczy z życia innych członków zespołu Jeanette – uprzedzam jednak, że na to trzeba czekać aż do trzeciego tomu i że nie poświęcono temu aż tyle uwagi.


                Cykl „Oblicza Victorii Bergman” to nie tylko kawał dobrej rozrywki i wspaniały debiut, ale przede wszystkim naprawdę dobre studium psychologiczne. Bez wątpienia zasługuje on na mocną ósemkę. Po zakończeniu trylogii w głowie kołatała mi się jedna myśl – raz wyrządzone zło staje się częścią swego rodzaju cyklu, bo w gruncie rzeczy niewiele brakuje do tego, by ofiara – zaślepiona chęcią zemsty – stała się katem … Ze względu na to, że trylogia wyjątkowo brutalnie rozprawia się z tak ciężkimi tematami jak - między innymi - pedofilia, polecam ją jednak jedynie osobom o wyjątkowo mocnych nerwach.


Erik Axl Sund, Trylogia Oblicza Victorii Bergman. Obłęd, Trauma, Katharsis (Kråkflickan , Hungerelden, Pythians anvisningar)
Stron: 388 + 408 + 368 = 1164
Wydana nakładem wydawnictwa: Wydawnictwo Sonia Draga
Ocena: 8/10


niedziela, 16 października 2016

Nicholas Sparks - Wybór


Książki Nicholasa Sparksa są bardzo popularne wśród polskich czytelników, głównie za sprawą ekranizacji najsłynniejszych powieści jego autorstwa – między innymi “Pamiętnika”, “Listu w butelce”, czy „I wciąż ją kocham”. Ja również nie mogłam pozostać obojętna i chcąc poznać warsztat Amerykanina, sięgałam po kolejne pozycje jego autorstwa. Tym razem padło na „Wybór”.

W wyżej wspomnianej powieści poznajemy dwoje bohaterów. Gabby i Travis to sąsiedzi – on jest weterynarzem, ona lekarką. Wprawdzie Gabby od wielu lat ma chłopaka, a Travis lubi bycie singlem, jednak  szybko okazuje się, że tych dwoje zaczyna łączyć coś więcej niż przyjaźń … Czy Gabby i Travis są gotowi dokonać swoich najważniejszych życiowych wyborów i ponieść ich konsekwencje?

Powieść składa się z dwóch części. Pierwsza to wspomnienia z czasów, gdy Gabby i Travis się poznawali. Swojego tytułowego wyboru musiała wówczas dokonać Gabby. W drugiej części losy się odwracają – tym razem to Travis musi podjąć decyzję, która jest o tyle ważna, że dotyczy nie tylko jego, ale też osoby, którą kocha. I to właśnie ta druga część nadrobiła to, co psuło mi przyjemność czytania w części pierwszej. Jest w niej zdecydowanie więcej uczucia i ma się wrażenie, że dopiero tam Nicholas Sparks tak właściwie przechodzi do meritum sprawy.

Pierwsza część „Wyboru” również ma swoje dobre momenty. Szczególnie pełne humoru są pierwsze rozdziały, które wzbudziły moją sympatię do Gabby. Cały czas uśmiechałam się pod nosem, po prostu nie mogłam powstrzymać chichotu :) Ubolewam jednak nad faktem, że gdy wszystkie śmieszne i niezręczne momenty miałam już za sobą, reszta pierwszej części wydała mi się typowym „zapychaczem”.

Największym absurdem w historii opowiedzianej w tej powieści jest wybór, którego dokonuje Gabby – nie dlatego, że jest przewidywalny, ale dlatego, że został dokonany niebywale szybko, z ledwo zauważalnym wahaniem. Trudno mi wyobrazić sobie taką reakcję w prawdziwym życiu – a przecież historie opowiadane przez Sparksa mają być życiowe. W przypadku Gabby – niestety – moim zdaniem nie wypaliło. Więcej nie mogę zdradzić ze względu na spoilery :)

W moich oczach „Wybór” to niestety jedna ze słabszych powieści Sparksa. Cóż mogę powiedzieć? Po prostu nie kliknęło. „Wyborowi” daleko poziomem do książek, w których Sparks odznaczał się swoją szczytową formą i dzięki którym jest rozpoznawany na całym świecie. Nie oznacza to jednak, że nie sięgnę po kolejne powieści tego Amerykanina – po prostu ze zwyczajnej ciekawości, taka już moja natura :)


Nicholas Sparks, Wybór (The Choice)
Stron: 335
Wydana nakładem wydawnictwa: Wydawnictwo Albatros
Ocena: 7/10


niedziela, 9 października 2016

Pierre Lemaitre - Ślubna suknia



     Niedawno za sprawą rekomendacji mojej dobrej znajomej miałam okazję poznać twórczość kolejnego francuskiego pisarza. Pierre Lemaitre nigdy wcześniej nie był mi znany i jak to często przy pierwszych spotkaniach bywa, z lekką dozą nieśmiałości i niepewności zabrałam się za poleconą mi „Ślubną suknię”. Okazało się, że dość niespodziewanie otrzymałam kawał dobrej historii z misternie uknutą intrygą, której nie powstydziłby się nawet sam Harlan Coben.

     Główna bohaterka, Sophie Duguet, wraz z mężem Vincentem prowadzi na pozór normalne, poukładane życie. W pewnym momencie jednak zaczyna się w nie wkradać chaos. Sophie najpierw zaczyna mieć poważne kłopoty z pamięcią. Rozpoczyna się od gubienia drobnych rzeczy, a kończy na oskarżeniu o morderstwo …  Kobieta jest na skraju załamania nerwowego, totalnie wykończona. Myśli, że straciła zmysły. Gdy wszystko lega w gruzach, Sophie postanawia przyjąć nowe imię i nazwisko i rozpocząć nowe życie u boku innego mężczyzny. Spokój jednak nie trwa długo … Sophie znów zaczynają dręczyć te same dolegliwości co poprzednio, a jej nowy mąż – Frantz – okazuje się całkiem innym człowiekiem, niż sądziła …

       Powieść składa się z czterech części. W pierwszej części jesteśmy świadkami tego, jak Sophie popada w obłęd. Przez tą część powieści najtrudniej było mi przejść. Może dlatego, że pióro Lemaitre’a jest tak genialne, że bezradność i niemoc bohaterki wydawały mi się wręcz namacalne i odczuwałam je razem z nią. Nie da się też zaprzeczyć, że wydarzenia dziejące się wokół Sophie są wyjątkowo makabryczne.
               
        Druga część traktuje o tym, jak Frantz powoli, lecz systematycznie zastawiał sidła na Sophie. I tutaj kolejny ukłon w stronę Lemaitre’a, bo intryga została uknuta w sposób iście mistrzowski, a portret psychopaty naszkicowany z chirurgiczną precyzją i skrupulatnością. Mechanizm działania umysłu Frantza śledzi się z wielkim zaangażowaniem i zainteresowaniem. Od tego momentu czytanie szło już coraz szybciej. 

       Trzecia i czwarta część to wspólne życie Frantza i Sophie, już jako małżeństwa.  W tym miejscu w fabule zaczęły pojawiać się pierwsze zgrzyty, rzeczy, które można by uznać za raczej mało prawdopodobne. Nie było to jednak na tyle rażące, by zepsuć przyjemność z lektury – no i mamy przecież świadomość, że jakoś tę zagadkę trzeba rozwiązać :)

     Tym, którzy czytają powieści Harlana Cobena na pewno nie są obce zaskakujące zakończenia. W „Ślubnej sukni” jest bardzo podobnie – na sam koniec dostajemy mały „smaczek”, którego ani trochę się nie spodziewaliśmy. Niby nie ma on żadnego wielkiego znaczenia dla fabuły, niemniej jednak – wierzcie mi – robi on różnicę. :) Na tym jednak kończą się moje porównania, bo style Amerykanina i Francuza bardzo się różnią. 

       Podsumowując, „Ślubna suknia” to kawał naprawdę dobrego thrillera psychologicznego. Miałam pewne obawy co do tego, czy sięganie po kolejną powieść z tego gatunku zaraz po przeczytaniu „Oblicz Victorii Bergman” to rzeczywiście dobry pomysł, jednak nie żałuję ani chwili spędzonej z tą książką i z olbrzymią chęcią zapoznam się z innymi dziełami tego autora.

Za pożyczenie egzemplarza książki serdecznie dziękuję Alicji.

Pierre Lemaitre, Ślubna suknia (La robe de marié)
Stron: 280
Wydana nakładem wydawnictwa: Muza SA
Ocena: 9/10


niedziela, 2 października 2016

Jodi Picoult - Zagubiona przeszłość



      Historie opowiadane przez Jodi Picoult cieszą się wielkim uznaniem u czytelników na całym świecie. Amerykańska autorka podbiła serca swoich fanów między innymi dzięki temu, że nie boi się pisać na bardzo poważne tematy. Również tym razem nie jest inaczej.

     Cordelia Hopkins, nasza główna bohaterka, ma kochającego ojca, piękną córeczkę i niedługo ma wyjść z mąż za swojego narzeczonego. Prowadzi dobre życie i niczego jej nie brakuje, jednak pewnego dnia świat Delii zupełnie się zmienia – jej ojciec zostaje aresztowany pod zarzutem porwania niejakiej Bethany Matthews. Jakże wielkie jest zdziwienie Delii, gdy okazuje się, że ową Bethany jest ona sama …

  Książkę tę czyta się bardzo nierówno. Początkowo zabrałam się bardzo ochoczo za lekturę. Kartki przelatywały, akcja postępowała naprzód, a ja z wypiekami na twarzy oczekiwałam na to, co będzie dalej. Przyznaję jednak, że po jakimś czasie mój entuzjazm stracił na sile – być może miało to coś wspólnego z tym, że zbiegiem okoliczności akcja wówczas nieco zwolniła. Gdy powoli zmierzałam ku końcowi, nie mogłam się już doczekać – więc znów połykałam strony, tak jak to miało miejsce na początku.

       Wielkim atutem tej historii jest to, że autorka bardzo umiejętnie i elokwentnie rozprawia się z tematem alkoholizmu. Na kartach książki wyraźnie widzimy, jak wielkie spustoszenie w życiu rodzinnym potrafią siać używki i jak ciężko jest wyjść z nałogu, gdy już raz wpadło się w jego sidła. Razem z ojcem Delii poznajemy również prawa, którymi rządzi się życie w więzieniu, wraz z wszystkimi niebezpieczeństwami, które się z nim wiążą.

       W powieści nie obyło się jednakże bez utartych banałów. Mowa tu o typowym trójkącie miłosnym. Cordelia i jej narzeczony, Eric, od wczesnego dzieciństwa przyjaźnią się z Fitzem. Nietrudno się domyślić, że zarówno jeden, jak i drugi walczyli we wczesnej młodości o względy Delii. Mimo że Delia ma niedługo wyjść za mąż za Erica, Fitz skrycie wciąż żywi do niej głębokie uczucie.  
               
      „Zagubiona przeszłość” wypada trochę blado jeśli porównamy ją z „Dziewiętnastoma minutami” czy chociażby „Świadectwem prawdy”. Zdecydowanie nie jest to również jedna z najsłabszych powieści błyskotliwej Amerykanki – po prostu plasuje się ona gdzieś pomiędzy. Ciężko ją ocenić bez poczucia, że albo wystawia się ocenę zbyt wysoką, albo zbyt niską. Nie ulega jednak wątpliwości, że powieść ta zmusza do myślenia – bo tak naprawdę któż z nas wie, jak to jest, gdy wszystko, co się o sobie wiedziało i co brało się za pewnik okazuje się nieprawdą? 


Jodi PicoultZagubiona przeszłość  (Vanishing Acts)
Stron: 528
Wydana nakładem wydawnictwa: Prószyński i S-ka
Ocena: 8/10

niedziela, 25 września 2016

Danielle Steel - Zwycięzcy



                Danielle Steel chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Jej książki można znaleźć w każdej, nawet najmniejszej bibliotece. Dla wielu jest niekwestionowaną królową romansu. Do tej pory opowiadane przez panią Steel historie nie chwytały mnie za serce – a jak było w przypadku „Zwycięzców”?

                Na kartach powieści poznajemy wielu różnych bohaterów. Bill Thomas, który po przedwczesnej śmierci żony sam wychował swoją córkę, jest zmuszony patrzeć, jak jej marzenia o olimpijskim złocie stają się odległym wspomnieniem po groźnym wypadku, w wyniku którego doznała paraliżu. Joe, przyjaciel Billa, który miał przed sobą wspaniałą karierę w świecie finansów, musi odbić się od dna po skandalu, którego padł ofiarą. Jessie, utalentowana pani doktor i szczęśliwa mężatka, z dnia na dzień zostaje sama z czwórką dzieci. Carole, dobra znajoma Jessie, musi na nowo nauczyć się kochać samą siebie po tym jak udało się jej pokonać raka. To zaledwie paru z nich, ale widzimy, że łączy ich jedno - każde z osobna zmaga się z własną osobistą tragedią.

No właśnie – w tym chyba tkwi szkopuł. Postaci jest po prostu za dużo, w wyniku czego ich portrety były naszkicowane według mnie troszkę niedbale i zbyt ogólnikowo. Czuję z tego powodu ogromny niedosyt. Po lekturze miałam wrażenie, jakbym bohaterów poznała trochę za słabo. Jest jednak druga strona medalu - ich losy splatają się ze sobą w sposób naprawdę lekki i niewymuszony, co dodaje historii autentyczności, której brak w tak wielu książkach królowej romansu.

Najważniejsze jest jednak to, że pani Steel udało się przekazać ideę „Zwycięzców”. Harta ducha, niezłomność w walce z przeciwnościami losu. To nic, że było cukierkowo. To nic, że autorka na kartach książki nagminnie powtarza swoje myśli. Ważne, że widać tu jak na dłoni, iż z każdego cierpienia, każdej tragedii może wyniknąć coś naprawdę pięknego. Niestety aby obyło się bez spoilerów, nie mogę zdradzić więcej :)

Na tle tych pozycji pani Steel, które zdążyłam już poznać „Zwycięzcy” zdecydowanie się wyróżniają. Zdaje się, że minęły wieki odkąd ostatni raz zaangażowałam się emocjonalnie w historię opowiadaną przez panią Steel. Tym razem z pewnością się to udało. Zdarzyły się nawet rzeczy, których nie przewidziałam – a uwielbiam niespodzianki! Może i „Zwycięzcy” nie są powieścią ambitną, ale nie da się zaprzeczyć, że po książki tej autorki sięgam przede wszystkim wtedy, gdy potrzebuję czegoś niewymagającego. Dla entuzjastów gatunku będzie jak znalazł na długie, zimne wieczory, które nadchodzą wielkimi krokami!


Danielle SteelZwycięzcy  (Winners)
Stron: 319
Wydana nakładem wydawnictwa: Amber
Ocena: 8/10

poniedziałek, 19 września 2016

Guillaume Musso - Ta chwila



                Na premierę każdej powieści pana Musso czekam z wypiekami na twarzy. Mimo że zwykle premiery te mają miejsce w sierpniu, gdy mamy środek lata, ja czuję się wówczas jak mała dziewczynka, która ma za chwilę rozpakować najfajniejszy na świecie prezent gwiazdkowy. W tym roku nie było inaczej :) Mowa oczywiście o „Tej chwili”!

                Historia zaczyna się w roku 1991, kiedy to główny bohater – Arthur Costello – dostaje od swojego ojca w spadku pewną tajemniczą latarnię wraz z towarzyszącym jej domkiem. Majątek ten przechodził w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Zanim jednak Arthur posiądzie spadek na własność musi przyrzec dwie rzeczy, mianowicie - że po pierwsze nigdy nie sprzeda nikomu latarni, a po drugie – że pod żadnym pozorem nie sprawdzi, co kryje się za pewnymi piwnicznymi drzwiami …

                … i tu zaczynają się schody, bo jak najprawdopodobniej się domyślacie, ciekawość zwycięży. Jakie jednak będą tego konsekwencje? Jaką rolę gra w tym wszystkim młodziutka Lisa, którą Arthur spotyka na swojej drodze? O tym musicie się przekonać sami :)

                Guillaume Musso bez wątpienia opanował do perfekcji technikę tworzenia wzbudzających sympatię bohaterów. Zawsze kibicuję im od początku aż do samego końca. Gdy nie popieram ich wyborów, próbuję chociażby zrozumieć ich motywy. To dowód na to, jak bardzo historie opowiadane przez tego autora angażują czytelnika.  „Ta chwila” nie jest w tej kwestii wyjątkiem. W powieści nie brak również garstki humoru - bo jak nie uśmiechnąć się na porównanie kogoś do „Gandalfa na psychotropach”? :)

                Niemniej jednak bywają też momenty rozdzierające serce. Takim był dla mnie rozdział, w którym Musso opisuje atak na World Trade Center i zabiera nas w samo centrum wydarzeń. Tak się złożyło, że ten właśnie fragment książki przeczytałam akurat w wigilię rocznicy zamachu, czyli dziesiątego września. W tamtym momencie nie mogłam nie pomyśleć o ofiarach i – jak podała telewizja CNN - ponad tysiącu ludzi, którzy do dnia dzisiejszego się nie odnaleźli. Trudno mi wyrazić, jak ciężko zrobiło mi się wtedy na sercu.

                „Ta chwila” to stary, dobry Musso jakiego znamy od lat. Bez udziwnień, bez eksperymentów, za to z typowym dla każdej opowiadanej przez niego historii eklektyzmem. Znajdzie się tu dosłownie wszystko – zagadka do rozwiązania, niezdrowa wręcz dawka napięcia, wątek miłosny gdzieś w tle, a nawet elementy fantastyczne, do których tak bardzo przywykliśmy. Nie ulega wątpliwości, że twórczość tego sympatycznego i utalentowanego Francuza zaskarbiła sobie szczególne miejsce w moim sercu, a właśnie zrecenzowana przeze mnie powieść należy do najlepszych, które kiedykolwiek napisał. Bezapelacyjna dziesiątka.


Guillaume MussoTa chwila  (L’instant présent)
Stron: 315
Wydana nakładem wydawnictwa: Albatros
Ocena: 10/10